23 lipca 2024 roku, w wieku 54 lat, zmarła Katarzyna Wróblewska – wieloletni Wiceprezes Stowarzyszenia Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński i Prezes Fundacji Rajd Katyński.
Przypominamy rozmowę z Katarzyną Wróblewską, opublikowaną w 2011 r.
X Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński 15.09.2010 Fot. Jacek Ignaszewski
Ziemia dudni, silniki ryczą, flagi łopocą. Ludzie w czarnych, skórzanych kurtkach, na potężnych maszynach mkną przez Kresy. Tak wygląda Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński
- Mój rajd zaczął się w 1944 r. Byłem dzieckiem. W naszym domu pod Warszawą pojawiły się pagony oficerskie wykopane w Katyniu przez komisję Czerwonego Krzyża. Przywiezione krążyły jak relikwie – mówi Wiktor Węgrzyn, komandor i pomysłodawca Międzynarodowych Motocyklowych Rajdów Katyńskich.
– Jako 14-latek próbowałem w szkole powiesić na ścianie wiersz o Katyniu. Na emigracji w Chicago spotykałem żołnierzy z armii gen. Andersa, Sybiraków. Kiedy na początku lat 90. przyjechałem do Polski, byłem wstrząśnięty. Przeczytałem ankietę, w której 70 proc. Polaków uważało gen. Jaruzelskiego za patriotę, a Kuklińskiego za zdrajcę. Polacy nie znali własnej historii! Postanowiłem coś zrobić.
Węgrzyn spotkał ks. Zdzisława Peszkowskiego, kapelana Rodzin Katyńskich, ułana. Opowiedział o swoim pomyśle. Tak narodził się Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński. Zakończenie ostatniego, 11. już, odbyło się 1 października przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Stąd właśnie motocykliści startują w liczącą ok. 6000 km trasę, wiodącą przez Litwę, Rosję, Białoruś, Ukrainę, a ostatnio i Łotwę. Jadą, żeby uczcić pamięć tam pomordowanych. I poznać żyjących na Wschodzie Polaków.
Dosiadają markowych „rumaków”: harleya davidsona, yamahy, hondy, suzuki, bmw, ducati, kawasaki… Są w różnym wieku. Od 18 do 74 lat. Niektórzy wiozą pasażerów, nazywanych plecaczkami, niektórzy jadą sami. Są wśród nich prawnik, dziennikarz i pilot, żołnierz i policjant, ślusarz, mechanik okrętowy i ksiądz, przedsiębiorca, student i doktorant, stroiciel fortepianów, emeryt… Są wszyscy.
– Rajd Katyński to jakby cała mała Polska połączona wspólną sprawą – mówi Katarzyna Wróblewska, księgowa, wiceprezes stowarzyszenia, które go organizuje. Prowadziła motocykl już w czterech rajdach. – Jest jedna bezwzględna reguła: szacunek do drugiego człowieka i jego przekonań.
Bardzo trudny narkotyk
Kolumna ubiegłorocznego rajdu ciągnęła się nawet przez 5 km. Z tyłu każdego ze 109 motocykli łopotały flagi: polska i kraju, przez który jadą. – Niektórzy jadą na Kresy na groby rodzinne. Inni, żeby się sprawdzić, bo rajd uchodzi słusznie za bardzo trudny, tylko dla ludzi z charakterem. Dowiadują się więcej o historii Polski niż kiedykolwiek w życiu. I otwierają się na nią. Na mnie rajd podziałał jak narkotyk. Wsiąkłam w jego atmosferę, w koleżeństwo, w nasze dzieje – mówi Wróblewska.
Jej pierwszy rajd rozpoczął się jednak od tragedii. W 2008 r. niedaleko litewskich Solecznik jeden z motocyklistów wyprzedzał samochód. Kierowca nagle odbił na lewy pas i przewrócił motocykl. Polak zmarł w szpitalu. Ale rajd pojechał dalej. I z jeszcze większym poczuciem misji.
Msza św. w Katyniu. 3.09.2010 Fot. Robert Karalak
W Katyniu, na grobach zamordowanych jeńców Kozielska, w Miednoje, gdzie pogrzebano więźniów Ostaszkowa, w Piatichatkach koło Charkowa, gdzie leżą uwięzieni w obozie Starobielska; w Bykowni pod Kijowem, Kuropatwach koło Mińska, Ponarach koło Wilna – wszędzie tam odprawiają msze.
– Odwiedzamy także miejsca chwały oręża polskiego i te, gdzie dostaliśmy łupnia: Chocim, Kamieniec Podolski, Bar, Okopy św. Trójcy… W zeszłym roku zatrzymaliśmy się pod Kłuszynem, na polu bitwy, która otworzyła polskiemu wojsku drogę do Moskwy w 1610 r. – dodaje Wróblewska. – Rano było –3 st. C. Żeby odjechać motocyklem, trzeba go było najpierw odkuć z lodu.
Na polu bitwy pod Kłuszynem 4.09.2010 Fot. Liliana Bojkowska
Uczestnicy VIII rajdu chcieli złożyć kwiaty w kozielskim klasztorze, gdzie Sowieci więzili polskich oficerów przed egzekucją w lesie.
– Mnisi nie wpuścili nas do monastyru. Spłoszyli się i napisali donos do władz. W tym roku też chcieliśmy odwiedzić to miejsce – opowiada Wróblewska. – Nie wiedzieliśmy, jakiego zamieszania dyplomatycznego narobiliśmy. Ale nie chcemy konfliktów. Zgodziliśmy się na program zastępczy: odwiedzenie Briańska i zaproponowanego miejsca pamięci (Memoriału). Z radością odprawiliśmy mszę św. na Partyzanckiej Polanie między pomnikami Budionnego i Lenina.
Najgorszy widok
Pobyt we wrześniu 2010 r. na miejscu katastrofy polskiego samolotu pod Smoleńskiem był szokiem. Pół roku po wypadku brakowało napisu informującego o tym, co tam się stało. Motocykliści odprawili mszę przy głazie, gdzie ludzie składali kwiaty.
– Co czułam? Jednego byłam pewna. Tego, że naród polski został oszukany – mówi Katarzyna Wróblewska. – Że wszystko, co powiedziano o badaniu i zabezpieczeniu miejsca katastrofy, było kłamstwem. Zawsze bierzemy ziemię z miejsc, które odwiedzamy. Koledzy zagarnęli ręką trochę ziemi i piachu – odsłonili części samolotu i szczątki ludzkie. Ludzie chodzili przez teren katastrofy we wszystkich kierunkach. Ale najgorszy był widok biegających psów. Czuliśmy się upodleni.
Przemycili do Polski kości żeber, fragment szczęki. Ksiądz z rajdu zaniósł szczątki do prokuratury z zawiadomieniem o przestępstwie. Bezczeszczenie zwłok jest prawnie zabronione. Dopiero wtedy na miejsce katastrofy wpuszczono polskich archeologów. Dziś teren jest ogrodzony. W tym roku motocykliści odprawili mszę pod brzozą, w której tkwi kawałek samolotu.
– Rok temu mieszkańcy Smoleńska mówili: „Współczujemy wam, bo zabili wam prezydenta”. Po roku i dwóch raportach twierdzili: „To był błąd pilota”. Rozbił się samolot z drużyną hokejową w Rosji i komentarz w telewizji porównywał ten wypadek do katastrofy polskiego samolotu, ponieważ też były naciski na pilota. Ciekawe, co usłyszymy za rok?
Msza na terenie lotniska Siewernyj pod Smoleńskiem 2.09.2010 Fot. Liliana Bojkowska
Motocykliści, których spotykają po drodze, są otwarci i przyjacielscy.
– W Moskwie oprowadzają nas nocą, pokazują Arbat, prowadzą do knajpy motocyklowej – mówi Katarzyna Wróblewska. – W Charkowie koledze padły klocki hamulcowe. Stoimy. Podjeżdża miejscowy motocyklista, pyta, co się stało. Potem mówi: „Stój tu”. I znika. Za kwadrans podjeżdża chłopak na takim samym motocyklu, jaki ma nasz kolega, przemontowuje swoje dobre klocki do jego maszyny, zabiera zepsute, podaje łapę, wszystkiego dobrego, do spotkania na drodze. Rozjeżdżamy się. Takie sytuacje są normalne. To jest zwykła ludzka wspólnota motocyklowa, wspólnota określonej pasji.
W Winnicy na Ukrainie tamtejsi motocykliści zrobili już drugi zlot na cześć polskich. Goszczą ich. Gra muzyka. Bawią się razem. Rozegrali mecz piłki nożnej.
– Milicja ukraińska taką nas kiedyś poprowadziła drogą, że się śruby wykręcały z maszyn. Moją, powiązaną, dojechałam do Smoleńska – wspomina Wróblewska. - Rosyjscy motocykliści, pomimo niedzieli, otworzyli dwa warsztaty. Motocykl był reperowany, a nam zorganizowali wycieczkę po mieście. Wieczorem byli na mszy w Katyniu, potem zaprosili na kolację. Nie chcieli grosza. Zero pieniędzy, zero zobowiązań. Inni ludzie - pomoc dla samej przyjemności pomagania.
Przywieźli kiedyś do rajdowiczów sparaliżowanego Rosjanina, żołnierza z Afganistanu. Polscy motocykliści zorganizowali zbiórkę na wózek inwalidzki. Kupili go w Kalifornii, bo było taniej.
– Tym rajdem w dwa tygodnie robicie więcej niż nasze MSZ przez rok – powiedział do nich pewien polski dyplomata.
Huty Pieniackiej nie ma na mapach. Na początku lutego 1944 r. mieszkało w niej około tysiąca Polaków: kobiet, starców i dzieci, bo mężczyzn zabrano na wojnę. W ciągu sześciu godzin wioska przestała istnieć. Ukraińcy z SS Galizien, wspierani przez grupę UPA i okolicznych chłopów, rozpruwali dzieciom brzuchy, rozbijali głowy, wieszali na płotach. Kobiety gwałcili, piłowali, palili żywcem. Po wiosce zostało tylko pole, o ofiarach zapomniano.
– Nie były nikomu potrzebne – mówi Małgorzata Gośniowska-Kola, której matka tam się urodziła. Podobny los spotkał ok. 200 tys. Polaków w ponad 2 tys. wioskach Wołynia i Podola. Ukraińców, którzy wstawiali się za polskimi sąsiadami, też zabijano. „Zmów pacierz za tych szlachetnych Ukraińców” – prosi ulotka, którą rozdają motocykliści. Zorganizowali dwa zloty w Hucie Pieniackiej. W miejscu spalonego kościoła odprawiają msze.
– Moje serce zostało na Białorusi – mówi Wróblewska. – Zachwycają mnie tamtejsi ludzie. Zaczynają rozmowę, żeby dowiedzieć się, czy nie trzeba pomóc. Z ufnością wpuszczają do domów. Są nami zainteresowani. Biedni ludzie, którzy borykają się z każdym dniem, gotowi są dzielić się wszystkim, co mają.
Rajd zatrzymuje się w szkołach i sierocińcach. Wiezie zabawki, słodycze, ubrania, a dla polskich dzieci pomoce szkolne i książki, których na Kresach brakuje: Sienkiewicza, Słowackiego, Mickiewicza. Dzieciaki w sierocińcach cieszy każdy drobiazg, ale najbardziej przejażdżka motocyklem.
Przejażdzka z dziewczynka z domu dziecka na Białorusi 31.08.2010 Fot. Jacek Ignaszewski
Warto pojechać
Spotykają się z Polakami. – Chcemy przypominać o Polakach zostawionych na Kresach, przekonanych, że Polska o nich zapomniała – mówi Leszek Rysak, historyk IPN. – Jadę oddać im hołd i nauczyć się od nich patriotyzmu. Spotkać przyjaciół, bo ci, których poznaliśmy, potem na nas czekają.
– Warto pojechać na Kresy choćby po to, żeby przyjrzeć się sobie – tłumaczy Wróblewska. – Myślisz, że jesteś patriotą. Mówisz „kocham Polskę”. Kto cię sprawdzi? Spotykasz ludzi, którzy przez lata sowietyzacji i prześladowań obronili polski język, historię, a miłość do ojczyzny to dla nich świętość. Weryfikujesz swoje uczucia z tym, jak głęboko ojczyzna jest w sercach tych ludzi. Oni są spragnieni mówienia po polsku, przebywania z nami. Jak na nas czekają. Z jakim szacunkiem odnoszą się do flagi. Tak, jakby Polska do nich przyjechała.
Monika Rogozińska
Stowarzyszenie Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński (www.rajdkatynski.net) organizuje też Motocyklowy Zlot Gwiaździsty im. ks. Zdzisława Peszkowskiego na Jasnej Górze w Częstochowie w kwietniu – największy zlot w Europie. W 2011 r. przybyło ponad 35 tys. motocykli i 50 tys. osób.
Artykuł „Jeźdźcy pamięci” opublikowany został w tygodniku „Uważam Rze” (3-9 października 2011 r.) przygotowywanym przez Zespół dziennika „Rzeczpospolita” (Wydawca Presspublica). Tygodnik ten został zlikwidowany przez nowego właściciela.
Zdjęcia do publikacji otrzymałam od Katarzyny Wróblewskiej.
Pierwsze zdjęcie: Katarzyna Wróblewska na motocyklu, fot. MR - zrobiłam je 1 sierpnia 2021 roku.