Fot. Monika Rogozińska
Denis Urubko w Krakowie na IX Krakowskim Festiwalu Górskim grudniu 2011 roku
Denis Urubko uczestniczy w Polskiej Zimowej Wyprawie na K2 2017/2018. W ekstremalnie trudnej 28-godzinnej akcji wraz z kolegami z tej wyprawy w końcu stycznia 2018 r. uratował francuską himalaistkę na odległym od K2 o 200 km ośmiotysięczniku Nanga Parbat.
Przypominam rozmowę z Denisem Urubko, opublikowaną w tygodniku "Uważam RZE" na Wielkanoc 2012 roku. Ostatnie pytanie redakcja wówczas usunęła.
Dodaję zdjęcia otrzymane od Denisa.
Życie na krawędzi
Monika Rogozińska: Jak odkryłeś alpinizm, mieszkając na wyspie na Pacyfiku gdzie schroniono cię przed astmą?
Denis Urubko: Alpinizm odkryłem w sklepie we Władywostoku, ale najpierw były niewielkie wzgórza pokryte pachnąca trawą w Niewinnomyssku na Kaukazie, w Rosji, gdzie się urodziłem. Ojciec, inżynier geodeta, zapalony myśliwy i wędkarz, zabierał mnie do pracy i na polowania. Nauczył mnie orientacji w terenie. Pewnego dnia zobaczyłem łańcuch ośnieżonych szczytów na horyzoncie. Ten widok mnie olśnił. Rosłem i kaszlałem. Kiedy zacząłem się dusić, lekarz zdiagnozował początki astmy - trawy mnie uczulały. Miałem 14 lat, kiedy rodzice zdecydowali o przeprowadzce nad Pacyfik, na zimny i wilgotny Sachalin. Mama, mądra kobieta, uczyła dzieci gry na pianinie i angielskiego. Nauczyła się tego języka samodzielnie, dla własnej przyjemności. W domu mieliśmy ogromną bibliotekę. To mama podsunęła mi książki Harte’a, Londona, Stevensona, Verne’a, Aleksieja Tołstoja, Alexandra Greena... Otwierały mnie na przygodę, pomagały wyrażać myśli. Młodzi używają teraz ubogiego języka, bo nie czytają. Na Sachalinie wzgórza sięgają 1000 m. Z ojcem polowaliśmy na kaczki, zające, lisy. Ponad linię lasu wchodziłem sam. Chciałem zobaczyć zarys wąskiego lądu wtopionego w ocean, a w pogodne dni Japonię. Czułem wtedy wolność. Kiedyś ojciec zapytał: - Co cię gna na szczyty? My wchodzimy żeby polować. A ty bez celu? - Przepraszam, ojcze - odpowiedziałem - ale nie wiem dlaczego mnie tam ciągnie. Chyba z ciekawości.
Kiedy zacząłeś grać w teatrach?
W Jużno-Sachalińsku był teatr i studio dla młodzieży. Poszedłem tam. Spodobała mi się gra w przedstawieniach. Kończyłem 16 lat, kiedy pojechałem na egzaminy do Akademii Teatralnej we Władywostoku. Dostałem się na studia. Polubiłem życie bohemy: przyjęcia, picie, palenie; byliśmy wolni, chociaż bez pieniędzy.
Kto płacił za studia?
Rząd. Ale stypendia były niskie. Musiałem zarabiać. Zatrudniłem się jako szatniarz w teatrze, myłem podłogi w akademii, sprzątałem ulice. Było trudno. Odebrałem wtedy ważną lekcję: jeśli chcesz coś osiągnąć, to musisz bardzo na to pracować.
Wszedłeś do sklepu we Władywostoku…
…i przypadkowo natrafiłem na czasopismo z fragmentem książki Reinholda Messnera „Solo na Nanga Parbat” oraz opowieścią Kazbeka Walijewa o wspinaczce z kolegami na Dhaulagiri nową drogą. Kiedy przeczytałem całą książkę Messnera zrozumiałem, że ludzie maja prawo iść na szczyt po coś, co nie ma praktycznego rezultatu. Władywostok otaczają góry do 2000 m ponad ocean. Wchodziłem na nie sam, bo nie znałem nikogo, kto chciałby tak spędzać czas. Przestało mi to wystarczać. Na mapie dojrzałem koło Bajkału góry Kadar: 3000 m n.p.m. Mam! Pojechałem. Mocna przygoda. Dzicz. Wychodziłem z namiotu, rozglądałem się. Nade mną piętrzyła się ściana. Ależ śliczna! Ruszałem z ciężkim plecakiem. Tak wspiąłem się na kilka szczytów czasem bardzo trudnymi ścianami. Nie wiem, jakim cudem przeżyłem. Nie zdawałem sobie sprawy z ryzyka. Po powrocie do Władywostoku pogrążyłem się w mapach. – O! Ałtaj, wygląda ciekawie – ponad 4000 m! Pojechałem. Tam, poza niedźwiedziami i śnieżnymi panterami, szwendają się dziwni ludzie, którzy mogą zabić bez powodu. Wróciłem zadowolony i zabrałem się za mapy: Kamczatka, prawie 5000 m! Na Kamczatkę pojechałem w zimie z młodszym ode mnie o dwa lata szkolnym kolegą mojej siostry. Ryzykowna eskapada. Wspięliśmy się na najwyższy wulkan Kluczewskaja Sopka (4850 m).
Ależ miałem frajdę! Pięciotysięczniki Kirgistanu w dolinie rzeki Ak-Suu też wypatrzyłem na mapie. Wspiąłem się samotnie trudnymi drogami na pięć z nich. Dziś w głowie mi się nie mieści to, co wyprawiałem. Synowi nigdy bym nie pozwolił! Przecież gdyby cokolwiek mi się stało, to zaginąłbym bez śladu. Następnym moim celem miał być Pik Lenina (7134 m), oczywiście solo.
Na szczęście przed ubikacją schroniska odbyło się spotkanie, które prawdopodobnie uratowało ci wtedy życie i je zmieniło.
Wspinacze, którzy udają się w ten rejon Pamiru dojeżdżają do schroniska w mieście Osz. Obok jest stary park z winnicą. Patrzyłem, jak w ciemności zajechały samochody, wyskoczyły z nich cienie i rzuciły się na niedojrzałe winogrona. To byli głodni żołnierze Centralnego Klubu Sportowego Armii Kazachstanu. Wrócili z wyprawy wspinaczkowej. Całą noc piłem z nimi wódkę. Opowiadali, jak wspaniale jest wspinać się w ich zespole. Rano jeden z nich powiedział: - Chodź. Przedstawię się szefowi.
Swoje przeznaczenie spotkałem przed toaletą. – Erwand Iliński, trener – usłyszałem. – A to Denis, szalony facet, który chce wspiąć się na Pik Lenina samotnie. Iliński przyjrzał mi się i powiedział: - Radzę, młody człowieku, żebyś tego nie robił. Ale jeśli chcesz przyjechać do Ałma Aty i dołączyć do naszego zespołu, to witam. Decyzję podjąłem natychmiast. Postanowiłem opuścić Akademię Teatralną.
Ile lat studiowałeś?
Dwa. Ale czułem, że aktor nie wnosi niczego poza interpretacją roli już napisanej, że żyje cudzym życiem. Chciałem tworzyć własne.
Szkoda twego porzuconego talentu. Podczas pionierskiej zimowej wyprawy na K2 od chińskiej strony, którą prowadził Krzysztof Wielicki na przełomie 2002/2003 r., wszedłeś na głaz i deklamowałeś nam poemat Puszkina. Dekoracje tworzyło niebo, lodowiec i piramida ośmiotysięcznika. Niezapomniana scena.
Ale ja chciałem być wspinaczem! Po powrocie na Sachalin dopadło mnie wezwanie do radzieckiego wojska, co oznaczało spędzenie dwóch lat na morzach arktycznych - strata czasu. Kupiłem ostatni bilet na samolot, na dobę przed wielką dewaluacją pieniędzy. 31 grudnia 1992 r. leciałem na zachód. W niewielkiej torbie wiozłem na nowe życie kilka książek, trochę ubrania i skrzypce, na których lubiłem grać. W Ałma Acie od razu zachwycił mnie najważniejszy dla mnie widok: czterotysięczników Tien-szania wokół miasta.
Związek Radziecki się rozpadł. Jako Rosjanin byłeś obcokrajowcem w Kazachstanie. Jak mogłeś dostać się do armii?
Sytuacja była dziwna. Nikt nie chce iść do wojska. A ja napierałem w biurze: - Proszę, weźcie mnie od wojska. Muszę! Na to wojskowi oficjele: - To niemożliwe. Nie istnieją takie przepisy. Iliński pozwolił mi ze swoimi żołnierzami trenować i wspinać się, ale jako cywil musiałem też pracować, żeby mieszkać i jeść. Zgłosiłem się do teatru. Zacząłem grać. Żyłem na krawędzi. Pracowałem, piłem, mieszkałem u kolegów albo spałem na ulicy, trenowałem. Wspiąłem się na Chan Tenri (ok. 7010 m) – najwyższy szczyt Kazachstanu
Fot. Archiwum Denisa Urubki
Dlaczego Iliński cię przyjął?
Ponieważ poprosiłem. Jeśli czegoś potrzebujesz, musisz o to poprosić. W końcu listopada 1993 r. przyjęto mnie do armii Kazachstanu.
Iliński był Rosjaninem, kiedy rozpadał się ZSRR?
Tak, ale w momencie powstania państwa Kazachstan został jego obywatelem. Każdy musiał dokonać wyboru. Centralny Klub Sportowy Armii Kazachstanu był organizacją pozostałą po Związku Radzieckim. W czasach ZSRR metodą organizowania społeczeństwa było wspieranie sportu, w tym klubów wspinaczkowych: cywilnych i wojskowych. Wspinaczkę ujęto w ramy systemu, który pozwalał na wyszkolenie bardzo dobrych wspinaczy.
Czy najlepsi alpiniści radzieccy, zarazem czołowi wspinacze świata, wychowali się w takich klubach?
Tak. To była bardzo ważna szkoła wspinania: z instruktorami, treningiem, sprawozdaniami, stopniami zaawansowania dającymi coraz szersze uprawnienia i swobodę.
Czy państwo Kazachstan przejęło ten system?
Tylko w wojsku. Cywilne kluby upadły bez finansowania.
Tylko więc przynależność do wojska była sposobem na zostanie regularnie sponsorowanym wspinaczem?
Tak. I ja ten sposób znalazłem. Zostałem żołnierzem, którego obowiązkiem, służbą, a potem pracą było wspinanie. Żeby być utrzymywanym musiałeś mieć wyniki, stale ścigać się, sprawdzać w rywalizacji, zwyciężać.
Na zimowej wyprawie na K2 powiedziałeś, że za kolegę z twego wojskowego klubu, który był z nami, oddałbyś życie. Kiedy zapytałam czy się przyjaźnicie, odpowiedziałeś, że nie, ale tak was wyszkolono.
Ten system miał swoje dobre strony, bo najważniejszą zasadą regulaminów było bezpieczeństwo. Uczono nas pracy w zespole.
I przetrwania. Wichury szarpały nasze namioty w bazie pod K2, gięły maszty. Twój stał nietknięty w wietrznym szaleństwie. Po prostu od razu otoczyłeś go murkiem z kamieni. Twoja odporność na ekstremalne warunki, wytrenowanie, pogoda ducha była jak z innej planety. W swojej książce „Skazany na góry” - hymnu na temat przyjaźni, partnerstwa i piękna gór, usprawiedliwiasz kolegów z Kazachstanu, Gruzji i Uzbekistanu, którzy uciekli z tej wyprawy. Zostałeś z nami do końca, choć jak piszesz przeżyłeś rozczarowanie polskimi wspinaczami. Wyprawę nazywasz „beznadziejną aferą”
Ta wyprawa była dla mnie dobrym i ważnym doświadczeniem, tylko niektórzy źle pracowali, co było widać na tle wysiłku innych. Lubię i szanuję polskich wspinaczy.
We znaki dał ci się głód, to znaczy brak mięsa. Dla wspinaczy „ze Wschodu” wyprawa bez mięsa w menu jest ekspedycją nieudaną?
Zdrowy mężczyzna musi w tych warunkach jeść mięso, żeby dobrze pracować. Ale jeśli jedzenia zabraknie, też powinien dać z siebie wszystko.
Mój. Piszę wiersze, choć ich nie publikuję.
?
Wiesz co to jest koktajl Mołotowa?
Butelka zapalająca. Uchwałę o jej masowej produkcji podczas II wojny światowej podpisał Wiaczesław Mołotow, ten sam który sygnował IV rozbiór Polski.
Andriej pochodzi z tej rodziny.
Wszedł na Everest. Zdobył tytuł Śnieżnej Pantery – wspiął się na szczyty pięciu siedmiotysięczników na terenie byłego ZSRR. Co go skłoniło do zmiany życia?
Nie mam prawa wypowiadać się na ten temat. Andriej był bardzo dobrym alpinistą, silnym fizycznie, ale człowiekiem nieśmiałym, małomównym, nie ujawniającym uczuć. W 1997 r. noc zastała go z Władimirem Frołowem wysoko na grani Everestu. Nie mieli tlenu. Andriej przeżył ją bez strat, Frołow doznał poważnych odmrożeń palców dłoni, stóp i nosa. Tego samego roku, kiedy z Andriejem zdobyliśmy Śnieżną Panterę, zdecydował się porzucić normalne życie. Został mnichem i kapłanem. Mieszka w monastyrze na Syberii.
„Drugiemu ciało i dusza poranione”…
To Władimir Frołow. Już się nie wspina. Trzeci, Andriej Barbaszinow był pierwszym Kazachem, który na progu trzeciego millenium wspiął się na Denali (Mt. McKinley). Prawnik, ratownik górski, działał w centrum zapobiegania przemocy wobec kobiet i dzieci. Zginął w wypadku w USA. Prowadził motocykl. Zderzył się z ciężarówką. Zaczynaliśmy razem: czterech wspinaczy młodej generacji.Byli lepszymi ludźmi ode mnie. Naprawdę.
Co z tobą jest nie tak?
Wiem o sobie wszystko. Jestem niedobrym człowiekiem, ale wspinam się dalej. Podążam za swoim przeznaczeniem.
Ile masz żon i dzieci? Pogubiłam się w rachubie.
Musimy o tym mówić?
Tak. Od opisywania tylko twoich wielkich sukcesów wspinaczkowych są młodzi dziennikarze. Pytam o cenę, jaką się za nie płaci. Ile miałeś lat, kiedy ożeniłeś się po raz pierwszy?
22 albo 23 lata, przepraszam, nie pamiętam. Pierwsza żona była na studiach aktorskich, kiedy się spotkaliśmy w Ałma Acie. Pracowałem w teatrze. Została aktorką, ja wspinaczem, wstępując do wojska. Żeby małżeństwo było dobre, trzeba być razem. A ja byłem po 10 miesięcy poza domem.
Kiedy urodziły się dzieci?
Stiepan w 1998 r. jest synem pierwszej żony. Córka Marija ur. w 2003 r. i syn Zachar w 2006 r. drugiej żony – psychologa z Ałma Aty, bardzo ładnej, dobrej, interesującej kobiety. Niewiasty mnie lubią, co uważam za szczęście, ale nie umiałem otoczyć właściwą uwagą i opieką żony, być dobrym mężem i ojcem.
Zabawne. Jeździsz na wyprawy i prelekcje z Włochem Simone Moro, a on uważa siebie za wspaniałego męża i ojca.
Simone jest bardzo dobrym mężem i ojcem.
Spędzając z tobą w górach nawet swój miesiąc miodowy. Przyjechałeś do Krakowa z Olgą - którą żoną?
Trzecią. Olgę szczęśliwie spotkałem trzy lata temu w Rosji. Rozumiemy się. Olga porzuciła dla mnie pracę, rodzinę, wszystko.
I teraz podróżuje z tobą?
Tak, ale nie na wyprawy.
Gdzie mieszkasz?
Trudne pytanie. Nie wiem.
Gdzie jest twój dom? Na wizytówce masz trzy telefony: do Rosji, Kazachstanu i Włoch.
No właśnie, przepraszam, ale takie jest moje życie. Żadnego miejsca nie mogę nazwać domem: w Ałma Acie otrzymałem od władz do używania mieszkanie jednopokojowe. Nie jest moje. Nie mogę sprowadzić tam dzieci. Mieszkam wszędzie: ok. pięć miesięcy w roku na górskich wyprawach, parę we Włoszech dzięki Simone, tyle samo w Rosji i w Kazachstanie.
Fot. Archiwum Denisa Urubko
W 2001 r. na Lhotse ty ratowałeś Annę Czerwińską, a Simone Moro Anglika Toma Moores’a. Skąd wiedziałeś, że Anna ma problemy w zejściu ze szczytu?
Mogę powiedzieć tylko tak, jak to zapamiętałem. Siedzieliśmy wieczorem z Simone w obozie IV (7900 m). Czuliśmy się wspaniale. Następnego dnia mieliśmy robić trawers Lhotse-Everest, cudowny sen wspinaczy. Zażartowałem: - Simone, coś musi się stać. Będziemy ratować ludzi i tyle będzie z trawersu… Wkrótce usłyszeliśmy wołanie o pomoc. Zza skał wyszedł Darek Załuski. Powiedział, że spadł mężczyzna, a bardzo wyczerpana kobieta, bez tlenu, schodzi kuluarem z Lhotse. Ustaliliśmy, że Simone przetrawersuje do mężczyzny, a ja pójdę po kobietę. Na wys. ok. 8100 m zobaczyłem Annę Czerwińską. Leżała na śniegu. Jej Szerpa też był wyczerpany. Sprowadzałem Annę za rękę, potem w ciemnościach asekurowałem, opuszczając na linie. Na szczęście mogła iść. Niżej poczuła się lepiej. Kiedy doszliśmy do namiotów, byłem bardzo zmarznięty. Używałem tylko cienkich rękawiczek, bo grubsze chyba oddałem Annie. Rozgrzewałem palce nad palnikiem, kiedy dotarł Simone z Tomem Moores’em. Nie wiedziałem skąd przyszli, ale Tom był w kiepskim stanie.
Moores leżał na wysokości obozu IV, ale miedzy nim a namiotami był pas skał, które trzeba było obejść. Spadając, potrącił Darka Załuskiego, który po zakrwawionych śladach dotarł do Anglika, oddał mu swoją butlę z tlenem i poszedł po pomoc.
Całą noc z Simone rozgrzewaliśmy ręce i stopy Thomasa, gotowaliśmy wodę, poili. Rano przyszli Szerpowie i z Hiszpanami pomogli sprowadzać Annę i Toma. My z Simone, zmęczeni, musieliśmy zrezygnować z naszych planów.
Simone Moro został obsypany nagrodami, w tym Fair Play UNESCO, bo szeroko opowiedział o swoim wyczynie.
A ty zostałeś ze swoją rosyjską duszą poszarpaną.
To, co wydarzyło się na Lhotse nikogo nie interesowało w Kazachstanie.
Czy w Kazachstanie jest dla ciebie przyszłość?
Tamtejsze społeczeństwo nie ma dobrej opinii o wspinaczach. Woli bokserów. Uważają nas za szaleńców sprawiających problemy. Sukcesy alpinizmu, prestiżowe w skali światowej, nie są tam potrzebne. Miałem prelekcję w miasteczku północnych Włoch. Z 3000 mieszkańców, 500 należy do Club Alpino Italiano. W Kazachstanie nigdy nie miałem tylu słuchaczy, co tam.
Kim jesteś teraz w Kazachstanie?
Nikim. Po wspinacze zimowej na Gasherbruma II w lutym 2011 r. ktoś znalazł pretekst, żeby mnie wyrzucić z armii. Jestem zawodowym wspinaczem, pisarzem…
I darmowym trenerem alpinizmu najwyższej klasy.
Przez 10 lat bezpłatnie, jako wolontariusz, szkoliłem we wspinaczce grupę ok. 100 kobiet i mężczyzn. Mieliśmy niewielkie wsparcie od rządu. Stała się jedną z najlepszych grup alpinistów młodej generacji w Kazachstanie. Prowadziłem ich jako trener w Himalaje na ekspedycje, na które znajdywałem sponsorów. Pół roku temu i to się załamało. Monika, kończymy już rozmowę, a nie zadałaś mi pytania dlaczego się wspinam.
Już powiedziałeś…
Chodzi mi o filozofię wspinania. Przecież trudny i niebezpieczny alpinizm nie ma uzasadnienia. Dlaczego ludzie to robią? Ja przeszedłem trzy etapy. Na początku wspinaczka była dla mnie przygodą i odkrywaniem świata. Po emigracji do Ałma Aty zaczął dominować sport. Starałem się być sprawniejszy od innych. Eksploracja była poznaniem siebie w działaniu na krawędzi. Stawiasz kroki w nieznane. Czy potrafisz zachować człowieczeństwo w warunkach ekstremalnych, na dużej wysokości, na granicy wytrzymałości fizycznej i psychicznej? Kiedy połączyłem przygodę ze sportem zrozumiałem, że to mi nie wystarcza, bo tylko zaspokaja zainteresowanie światem i ambicje. Że muszę znaleźć sens. Znalazłem go w sztuce. Wspinaczkę dzisiaj postrzegam jako sztukę. Ta ważna droga możliwa jest do przebycia tylko w działalności górskiej. Tak, jak malarz czy rzeźbiarz, który tworzy dzieło z wewnętrznej potrzeby, niezrozumiałej dla innych, niekomercyjnie, tak i ja realizuję nową, trudną drogę wspinaczkową w ścianie góry.
Tak samo uważa Wojtek Kurtyka: wytyczenie nowej ekstremalnie trudnej drogi jest kreacją, aktem twórczym dzieła, które przeżyje artystę. Które swoje wyprawy cenisz najbardziej?
Najlepsze były wtedy, kiedy spotkałem przyjaciół albo zrobiłem duży krok w swoim rozwoju. Do pierwszych należy ta, kiedy poznałem Simone Moro w 1999 r. realizując program Śnieżnej Pantery. Każda kolejna wyprawa z Simone jest mocną przygodą i przyjemnością. Za najlepszą w mojej karierze uważam przejście nowej drogi na Broad Peak z Siergiejem Samojłowem. Zrobiłem coś, czego nie powinienem być w stanie dokonać.
Nazwałeś ją „armagedonem”. Mieliście żywność i paliwo na pięć dni, a na szczyt dotarliście w siódmej dobie. Wracałeś Lodowcem Baltoro w swoje 32 urodziny, chudy, słaniający się, z cieknącą z oczu i nosa ropą, krztuszący się wydzieliną z płuc. Ciało odreagowywało na to, co twoja wola z nim zrobiła. Wyglądałeś jak zombi.
Również na Cho Oyu z Borysem Dedeszko nie powinniśmy dać rady się wspiąć. Dlatego uważam te dwie wspinaczki za najlepsze w swoim życiu.
Fot. Archiwum Denisa Urubko
Wspinaczka na ośmiotysięcznik Cho Oyu
Fot. Archiwum Denisa Urubko
Wspinaczka na ośmiotysięcznik Cho Oyu
Uważasz, że los wspinacza w górach zależy od stopnia wytrenowania i pracy, a nie od przypadku. Ale wysokie góry są nieprzewidywalne. Podczas zimowej wyprawy na Gasherbrum II z Simone Moro i Amerykaninem Cory Richardsem dopadła was lawina.
Tym razem wydarzyło się coś niezwykłego. Rzeczywiście mieliśmy szczęście. Zwykle w lawinie lina, którą wspinacze są związani, wciąga w dół. Simone mówił, ze wyglądało to tak, jakby ktoś patrzył z nieba i pociągnął do góry za sznurek. Wyleciałem z lawiny jak korek z wody. Miałem odkrytą tylko twarz. Śnieg błyskawicznie się betonował. Simone odkopał mnie. Cory był zasypany do połowy. Dlaczego nas dopadła lawina? Bo szliśmy na skróty zboczem pod serakami, zamiast środkiem terenu, pełnym lodowych szczelin, gdzie było trudniej. Wiedzieliśmy, ze ryzykujemy. Ludzi sami wywołują tragiczne w skutkach sytuacje. Nasze bezpieczeństwo w górach zależy wyłącznie od nas!
Czy wierzysz w Boga?
Nie... Przepraszam...