Fot: ARTURO MARI/ARCHWIUM BRATA MARIANA MARKIEWICZA
Na dokumentalnych zdjęciach, wykorzystanych w filmie Krzysztofa Zanussiego "Z dalekiego kraju", kardynała Karola Wojtyłę do watykańskiej bramy odprowadzają tuż przed konklawe dwie osoby: ksiądz Stanisław Dziwisz i ubrany na czarno brunet kryjący twarz za ciemnymi okularami.
- Wyglądałem trochę jak włoski mafioso - mówi śmiejąc się brat Marian Markiewicz. - Dziś moje spotkania publiczne w parafiach zapowiada informacja, że wystąpi Winowajca. Tak bowiem nazywał mnie Jan Paweł II.
Br. Mariana Markiewicza spotkałam po raz pierwszy w dzień po śmierci Jana Pawła II, 3 kwietnia 2005 r. Po mszy na Placu Piłsudskiego w Warszawie stał na schodach ołtarza, opowiadając coś zasłuchanej grupce kobiet. Podeszłam. Usłyszałam głęboki, „radiowy” głos i relację świadka wydarzeń, których nikt nigdy wcześniej nie opublikował. Był wówczas furtianem Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu.
Spotkaliśmy się wkrótce w seminarium, by nagrać wspomnienia.
OPOWIEŚĆ BR. MARIANA MARKIEWICZA
Moja posługa kardynałowi Wojtyle zaczęła się w 1977 r. W styczniu pojechałem jako brat zakonny z paszportem w jedną stronę, czyli z prawem jednokrotnego przekroczenia granicy, do pracy w Papieskim Kolegium Polskim na Awentynie. Tam właśnie kardynał Karol Wojtyła miał swoją rezydencję podczas pobytów w Rzymie. Odbierałem z lotniska kardynała z nieodłącznym księdzem Stanisławem Dziwiszem; woziłem do Watykanu, na wykłady, nad morze popływać, w góry na spacery. Tylko na narty do Terminillo, 70 km od Rzymu, gdzie cały rok można szusować, nie woziłem, ponieważ sam nie umiem na nich jeździć.
Po śmierci Pawła VI kardynał Wojtyła przybył na pogrzeb i konklawe. Któregoś dnia zaprosił czterech kardynałów do naszego domu. Obsługiwałem stół. Pamiętam skromność, miły uśmiech kardynała Albino Lucianiego.
Przed wyjazdem z kolegium na konklawe kardynał Wojtyła żegnał się ze studentami i domownikami.
- Józiu, jak zostanę papieżem, to ufunduję windę w kolegium - zażartował do rektora Michalika, arcybiskupa w Przemyślu i przewodniczącego Episkopatu. Wspinaliśmy się bowiem wiele razy dziennie schodami na drugie piętro do kaplicy. Po konklawe sumitował się:
- Józiu wybacz, żem się tak licho spisał.
Byłem już wtedy skrycie przekonany, że kardynał Wojtyła będzie wybrany po śmierci Pawła VI. Dlaczego? Nosiłem w sobie z czasów nowicjatu przepowiednie o pomazańcu z Krakowa, który dostanie trzy korony - tiarę papieską...
26 sierpnia 1978 r. Albino Luciani został wybrany papieżem i przybrał imię Jana Pawła I. Jego pontyfikat trwał 33 dni. Miałem szczęście być na wszystkich audiencjach, ponieważ woziłem na nie gości z Polski. Na ostatnią przyjechał lekarz z mojego miasta, z Sulejowa nad Pilicą. Kiedy wnosili do auli papieża na lektyce dr Tadeusz Salomon natychmiast zauważył:
- Zobacz jaki ma kolor twarzy. Jest chory, ma coś z sercem.
Rano dowiedzieliśmy się, że papież nie żyje.
Znowu zaczęły się przygotowania do pogrzebu i konklawe. Pojechałem odebrać kardynała Wojtyłę z lotniska. W hali bagażowej minął mnie jakiś kapłan w kapeluszu. Nie rozpoznałem w nim kardynała. Zmienił się, jakby zapadł, pogrążył w sobie. Dziś nie mam wątpliwości, że przeczuwał... Pojechaliśmy prosto do bazyliki św. Piotra. Długo modlił się w przy zwłokach Jana Pawła I.
13 października zawiozłem z księdzem Dziwiszem walizki do wylosowanego pokoju nr 96 w Pałacu Apostolskim. Na poprzednim konklawe kardynał Wojtyła wylosował pokój z widokiem na Plac Św. Piotra, znajdujący się poniżej mozaiki z Matką Boską i napisu Totus Tuus. Tym razem tylko sklepienie dzieliło kardynała Wojtyłę od piętra papieskiego. Obejrzałem pokój: okna zaplombowane, telefonów brak - całkowita izolacja.
Wieczorem kardynał Wojtyła nagle zapytał:
- Może być mnie ostrzygł, żebym jakoś wyglądał na to konklawe?
Strzygłem braci, księży, biskupów. Ostrzygłem kardynała.
14 października mieliśmy wyjechać do Watykanu na 16 godz. Potem brama konklawe była zatrzaskiwana.
- Najpierw pojedziemy do biskupa Andrzeja - zarządził.
Biskup Deskur, serdeczny przyjaciel kardynała Wojtyły, leżał w klinice Gemelli po wylewie krwi do mózgu.
Sam moment podjazdu na konklawe zarejestrowały kamery. Pożegnaliśmy się przed bramą oddzielającą pałac od reszty świata. Kardynał Wojtyła przeszedł na drugą stronę, klamka zapadła. Jako Ojciec Święty z uśmiechem mi potem wypominał:
- To jest ten winowajca, który mnie zawiózł i zostawił.
Nastąpiło oczekiwanie na biały dym z Kaplicy Sykstyńskiej.
16 października byłem w kolegium przed telewizorem. Po usłyszeniu słowa "Karol" już wiedziałem. Jednego z księży studentów z radości złapałem, przerzuciłem przez ramię i obleciałem z nim całą salę telewizyjną. Rozdzwoniły się telefony. Szukano księdza Dziwisza. Przez megafony na placu ogłaszano, że ma się zgłosić. Kiedy się odnalazł otworzono mu furtę w bramie i wprowadzono do Ojca Świętego.
Pierwsze wystąpienie Ojca Świętego i zachwyt Włochów. W kolegium zaroiło się od reporterów z kamerami. Nie mieli materiałów o Janie Pawle II. Filmowali wszystko, co się dało; na zdjęciach grupowych pytali, który to jest, żeby go wykadrować.
Na drugi dzień Ojciec Święty pojechał odwiedzić biskupa Deskura do kliniki Gemelli. Spotkał się z chorymi.
Wieczorem do kolegium przybył ksiądz Dziwisz zabrać osobiste rzeczy Jana Pawła II.
- Księże Stasiu, powiedz jak to było kiedy cię zawołali?
Mówi, że gdy go wprowadzili, Ojciec Św. siedział w fotelu, w pokoju, w którym mieszkał podczas konklawe. Na widok księdza Dziwisza powiedział z góralska: - Stasiu, kuniec z nartami.
Pojechaliśmy z księdzem Dziwiszem i rektorem Michalikiem do Watykanu z walizkami. Na piętro papieskie dostaliśmy się prywatną windą. Włoskie siostry, które opiekowały się domem za czasów Jana Pawła I, zdziwiły się na nasz widok - szaraczków. Ojciec Święty był w kaplicy. Nogi nam się trzęsły z wrażenia. W drzwiach uklękliśmy z rektorem. W głębi przyciemnionej kaplicy Ojciec Święty, ubrany na biało, modlił się przed ołtarzem. Ksiądz Dziwisz zachęcał:
- Idźcie dalej się przywitać.
Powiedzieliśmy po góralsku:
- Niech bedzie pochwalony Jezus Chrystus.
Ojciec Św. z takim samym akcentem:
- Na wieki wieków. A cóże się tak po nocach włóczycie?
- Przyszliśmy Ojca Świętego odwiedzić.
Zamknął brewiarz.
- No to, jak żeście przyszli, to chodźcie. Może jako razem w tej chałupie nie zginiemy.
Oprowadził nas po piętrze.
Biały strój nie był jeszcze spasowany. Na konklawe przygotowuje się trzy sutanny w różnych rozmiarach, żeby nowy papież mógł się pokazać światu. Ta była za duża. Na nogach miał szare filcowe ciapcie, takie jakie kupowało się na każdym polskim targu. Potem dostał watykańskie, firmowe.
Weszliśmy do sypialni. Na środku stało potężne łoże, w którym można było spać na wszystkie strony świata: położyć się na zachodzie, a obudzić na południu, zależy jak kto się wierci. Przeszliśmy pokoje, gabinety. Ojciec Św. wspominał jak z kardynałem Wyszyńskim był tu przyjmowany przez Pawła VI. Przystanęliśmy w prywatnej bibliotece. W pewnym momencie Ojciec Św. zwrócił się do mnie:
- Marian, już nie pojedziemy na basen do werbistów się kąpać.
W gorących dniach sierpniowych przed konklawe tam się wychładzaliśmy. Ja na to:
- Ojcze Święty, tu jest tyle straży, że trudno będzie wyjechać.
A że miałem śmiałość do Niego, to dodałem:
- A jakby tu jaką dziurę wykopać pod płotem w Watykanie, wody nalać....? Zastanowił się.
- Masz rację.
Późnej wybudowano basen w letniej rezydencji w Castel Gandolfo.
Wróciliśmy do domu. Tej nocy już nie zasnąłem.
Fot: ARTURO MARI/ARCHWIUM BRATA MARIANA MARKIEWIC
Jan Paweł II z br. Marianem Markiewiczem w Papieskim Kolegium Polskim, Rzym 1979 r.
Wraz z napływem gości wizyt było coraz więcej. Z początku je liczyłem. Od 18 października do świąt Bożego Narodzenia byłem w Watykanie 28 razy. Szwajcarzy papiescy znali mnie na tyle, że na wiele pozwalali - mogłem na przykład zatrzymywać się na zakazach. Kiedyś jeden mówi:
- Padre, jakbyś tak wywiózł kiedyś gdzieś Ojca Świętego, żeby sobie pochodził, bo tu go wszyscy pilnują. On jest taki fajny. My byśmy dla niego wszystko zrobili.
Kiedyś windziarz pochwalił się zdjęciem z Ojcem Świętym. Przyznał, że choć od 20 lat pracuje w Watykanie, to dopiero pierwszy raz spotkał papieża.
- Jan Paweł II przywitał się ze mną, zapytał jak się żona czuje, ile mam dzieci, czy mi pieniędzy wystarcza na życie. Rozmawiał ze mną! - opowiadał przejęty.
Po wyborze naszego papieża dostałem paszport wielokrotnego przekroczenia granicy. Mogłem pojechać na wakacje do Polski. Do Rzymu wracałem w ostatni dzień wolności, 12 grudnia 1981 r. Rano księża mówią:
- Wojna w Polsce.
- Jaka wojna? Byłem wczoraj i nic nie było.
Włączam radio, a tam muzyka poważna z Warszawy i co godzinę powtarzają przemówienie Jaruzelskiego. Stan wojenny. Cała Italia nam współczuła. Wiedzieliśmy więcej niż rodacy w kraju. W telewizji pokazywali wykresy z satelitarnej telewizji, ile czołgów stoi po tej stronie, ile po tamtej, ile jest okrętów na wodzie, ile przesunęło się w nocy.
2 maja 1982 był zjazd ludzi pracy w Watykanie. Dostałem bojowe zadanie robić za polskiego robotnika. Chodziło o to, żeby na uroczystości zabrzmiał polski głos. Zjechali się robotnicy z całego świata, a z naszego kraju nikt nie mógł przyjechać z powodu stanu wojennego. Pierwszy raz założyłem krawat, ubrałem garnitur i pojechałem do Watykanu białym rowerem, który dostałem od Ojca Świętego. Po czytaniu i wezwaniu do powszechnej modlitwy odszedłem od pulpitu i patrzę na Ojca Świętego. Siedział w fotelu, głowę podparł ręką. Oko puścił i palcem pogroził.
Potem był tragiczny 13 maja. Niosłem listy naszych biskupów do Ośrodka Polskiego obok Placu Św. Piotra, skąd ktoś je miał zabrać do kraju. Znaczki były dla nas za drogie, więc listy wysyłane były z Rzymu, ale z... Polski. Na placu rozpoczynała się audiencja generalna, papież objeżdżał sektory. Szedłem posłuchać co powie do zebranych. Zdziwił mnie straszny hałas: syreny policyjne, helikopter... Jakaś Polka płacze i krzyczy:
- Był zamach! Strzelali do Ojca Świętego!
Pędzę na plac. Ludzie zszokowani, mdleją, dzieciaki pochowane pod krzesłami, służby medyczne biegają z noszami, strach... Dotarłem do podium papieskiego. Ojciec Kazimierz Przydatek, jezuita, stał przy mikrofonie, odmawiał różaniec i nasłuchując radia podawał komunikaty:
- Ojciec Święty w drodze... Jest już w szpitalu... Na stole operacyjnym...
Pielgrzymi przywieźli w darze obraz Matki Boskiej Częstochowskiej wyklejony z nasion zbóż i kwiatów. Postawili go na fotelu, na którym miał siedzieć Ojciec Święty. Nie wiadomo czy podmuch wiatru to spowodował, ale nagle obraz zsunął się z hukiem. Mikrofony wzmocniły dźwięk. Przeszywający do szpiku kości jęk grozy przeszedł po placu. Jakby się stało coś najgorszego...
Następnej niedzieli pojechałem na plac. 12 godzina - Anioł Pański. Otworzono papieskie okno. Dywanik wyrzucono na zewnątrz. Cisza. Wiadomo, że Ojciec Święty jest w szpitalu. Nagle słychać zbolały głos. Dziękuje za modlitwy, prosi o dalsze. Kiedy powiedział, że przebacza bratu, który mu to uczynił, to szloch wstrząsnął placem. Pobłogosławił nas. Wszyscy rozchodzili się w ciszy. I nadziei.
Kiedy porównuję do tego co się teraz działo po śmierci Ojca Świętego, to wiem, że ja to już przeżyłem.
Pierwszy raz po zamachu spotkałem się z Ojcem Świętym w Castel Gandolfo w rocznicę wyboru, w październiku 1981 r. na mszy dziękczynnej. Wychudł, stracił 16 kg. Ale był uśmiechnięty, radosny.
Rok później mój pobyt w Rzymie się skończył. Wróciłem do kraju. Kiedy okazało się, że w czasie papieskich pielgrzymek rodzą się problemy na tle językowym między służbami watykańskimi a Biurem Ochrony Rządu, zostałem pośrednikiem między nimi.
Podczas pielgrzymki Ojca Świętego w Skoczowie stałem przy kapliczce, gdzie miał się ubierać do mszy. Był tam już premier Oleksy, marszałek Zych i inni. Przyjechał Wałęsa z żoną. Oleksy zwrócił się do Wałęsy:
- Panie prezydencie, pierwszy raz będę się witał z Ojcem Świętym. Nie wiem jak się zachować. A Wałęsa, jak to on:
- Patrz pan na mnie, rób pan to samo.
Danuśka dodała:
- Panie premierze, to jest głowa państwa, głowa Kościoła, trzeba przyklęknąć, w pierścień pocałować.
Za chwilę wielkie ożywienie. Ojciec Św. się przybliża. Wita się. Wałęsa przedstawia:
- Ojcze Święty, premier z żoną.
Premier lekko się skłonił, oczywiście nie przykląkł, nie pocałował w pierścień. Zamienili dwa słowa. Jakoś znalazłem się między marszałkiem a jego żoną. Ojciec Św. patrzy na mnie i mówi:
- A tego to ja znam. To jest winowajca, co mnie zawiózł i zostawił.
Nawet Wałęsa popatrzył na mnie łaskawszym okiem.
Fot: ARTURO MARI/ARCHWIUM BRATA MARIANA MARKIEWICZA
Pewnego dnia prowadziłem jako przewodnik pielgrzymkę do Rzymu. Znaleźliśmy się w Wiedniu, w którym akurat był Ojciec Święty. Miał właśnie przejeżdżać wzdłuż Dunaju. Z polską flagą pognaliśmy na most. Jedzie papamobile. Ojciec Święty nagle puknął księdza Dziwisza i wskazał na mnie:
- Patrz kto tam stoi.
Ksiądz Dziwisz zwrócił się w moją stronę. Pomachaliśmy do siebie. To było zadziwiające! Przecież Ojciec Święty nie wiedział, że tam będę!
Biały, papieski rower używam wyjątkowo. Na co dzień mam inny. Dostałem też od Ojca Świętego gitarę podczas kolędowania w Watykanie. Dałem ją młodszemu zakonnikowi z naszego Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego, zarazem mojemu rodzonemu bratu.
A Ojciec Święty słowa dotrzymał. W Papieskim Kolegium Polskim w Rzymie jeździ do dziś cichobieżna winda - dar Jana Pawła II.
Fot. MONIKA ROGOZIŃSKA
Br. Marian Markiewicz przed Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie, w kwietniu 2005 r.
Opowieść brata Mariana Markiewicza spisała Monika Rogozińska.
Opublikowana została 16 kwietnia 2005 r. w sobotnio-niedzielnym dodatku „Plus Minus” dziennika „Rzeczpospolita”
20 kwietnia 2005 r. opublikował ją nowojorski „Nowy Dziennik” pod tytułem „Winowajca”.
Brat Marian wraz z młodszym bratem rodzonym, także należącym do Zgromadzenia Braci Serca Jezusowego, służy obecnie (kwiecień 2023 r.) w Warszawskiej Archikatedrze pw. Męczeństwa św. Jana Chrzciciela.
W 2020 r. obchodzil 50-lecie świeceń zakonnych. Z tej okazji wydany został jubileuszowy album ”Winowajca” ze wspomnieniami Br. Mariana Markiewicza o św. Janie Pawle II.
Monika Rogozińska i br. Marian Markiewicz w zakrystii Archikatedry Warszawskiej (2021 r.)