Pandemia Covid-19 udaremniła przygotowania do czwartej wizyty Dona Walsha w Polsce. Chciał tą podróżą zrobić prezent synowi. Pomimo pandemii, to syn zrobił historyczny prezent tacie na Dzień Ojca: w czerwcu 2020 roku 52-letni Kelly Walsh też dotarł na dno Rowu Mariańskiego.
Don Walsh urodził się 2 listopada 1931 r. w Berkeley.
– Z okna domu rozciągał się widok na Zatokę San Francisco i aż po horyzont na tajemniczy Pacyfik – opowiadał mi o marzeniu, by sięgnąć dalej, zobaczyć nieznane. To dziecięce pragnienie uczynił programem życia.
W narzędzia do działania pomogła wyposażyć go prywatna szkoła podstawowa, do której miał szczęście chodzić.
– Program szkoły zakładał, że człowiek jest z natury dobry – tłumaczył Walsh. – Rozwijano nas poprzez sztukę, muzykę, uspołecznienie, umiejętność stawiania zadań, szukania rozwiązań i podejmowania decyzji. Nauka była przyjemnością.
Chciał zostać pilotem oblatywaczem najnowszych samolotów, zarazem poznawać oceany. Miał 17 lat, kiedy zaciągnął się do Marynarki Wojennej. Latał w załogach samolotów, ale to mu nie wystarczało. Wstąpił do US Naval Academy w Annapolis. Nagłe problemy ze wzrokiem zamknęły mu drogę do lotnictwa wojskowego, choć przyjdzie czas, że będzie prowadził swój wyjątkowy samolot. Pływanie po morzach, po ukończeniu akademii też mu nie wystarczało. Zgłosił się do Szkoły Łodzi Podwodnych. Został dowódcą łodzi podwodnej USS Bashaw. Mogła zanurzyć się do 90 metrów – mało. Zrezygnował z dowodzenia, by zgłosić się do ściśle tajnego projektu.
W lodówce na dno oceanu
Marynarka Wojenna kupiła unikatowy pojazd – batyskaf Triest. Zaprojektował go szwajcarski naukowiec i wizjoner August Piccard. Zbudowany został nad Morzem Śródziemnym. Gdy jego twórca zanurzył się w nim do głębokości 4000 m, której żadna łódź podwodna nie mogła wtedy osiągnąć, Amerykanie kupili Triest i zaczęli przystosowywać do większych głębin – największych. Walsh został pilotem „oblatywaczem” nowych technologii podwodnych.
Batyskaf Trieste, w którym Walsh i Piccard zeszli na rekordową głębokość około 10 911 metrów, sięgając najgłębszej znanej nam części oceanów Ziemi – dna Rowu Mariańskiego na Pacyfiku, 23 stycznia 1960 roku. Widać kabinę „lodówkę”, w której siedzieli oceanografowie – kulę podczepioną pod zbiornikiem "balonem" wypełnionym lekkim paliwem lotniczym. Batyskaf, obciążony balastem z kulek metalowych, zjeżdżał jak winda w dół. Nie można było nim manewrować. Fot. NH 96801 U.S. Navy, Domena publiczna, Wikimedia
– Wiele trzeba było zaprojektować i zbudować od nowa – opowiadał o realizacji tajnego programu. – Miesiącami zanurzaliśmy się coraz głębiej. Każdy dzień był wyzwaniem. Pokonywaliśmy problemy techniczne. Doświadczenie zdobywaliśmy metodą prób i błędów.
Szwajcarski naukowiec Jacques Piccard i porucznik marynarki wojennej USA Don Walsh na pokładzie batyskafu Trieste, San Diego, Kalifornia 23 stycznia 1960. Fot. Kolekcja archiwów CSU / Everett / Forum
Don Walsh (po lewej) i Jacques Piccard we wnętrzu batyskafu Trieste, 23 stycznia 1960 r. Fot. archiwalne - Steve Nicklas, NOS, NGS - NOAA Ship Collection, Domena publiczna, Wikipedia
Nie mieli tak dokładnych przyrządów pomiarowych, jakie są obecnie. Trwają spory o to, jaką głębokość wtedy osiągnęli: 10 916 czy 10 910 metrów. W dzisiejszym targowisku próżności każdy metr się liczy, żeby być pierwszym w rankingach.
Kontradmirał Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych David Titley gratuluje emerytowanemu kapitanowi Donowi Walshowi, po wręczeniu mu nagrody Distinguished Public Service Award. Na zdjęciu są też: emerytowany kontradmirał Jay Deloach - dyrektor Dowództwa Historii i Dziedzictwa Marynarki Wojennej oraz kontradmirał Nevin Carr - szef Badań Marynarki Wojennej. Fot. US Navy, John F. Williams, 100415-N-7676W-101 - Domena publiczna, Wikimedia
– Zajmujemy się projektami związanymi z oceanami: naukowymi, technologicznymi, innowacyjnymi, marketingowymi – wyjaśniał. – Muszą tylko spełniać nasze warunki: nie mogą być nudne, być legalne, opłacalne i pożyteczne, a więc zmieniać rzeczywistość na lepszą.
Najsilniejsza motywacja
Kiedy trzy konkurujące ze sobą firmy bogatych ludzi pracowały nad pojazdami zdolnymi dowieźć człowieka na dno Rowu Mariańskiego, Walsh był konsultantem i doradcą ich wszystkich.
– Kto wygra ten wyścig na dno Ziemi? – zapytałam.
– Moim zdaniem James Cameron – odpowiedział.
– Dlaczego on?
– Bo tylko on nie robi tego dla pieniędzy.
Miał rację. W 2012 r. Do dna Rowu Mariańskiego w pojeździe Deepsea Challenger dotarł samotnie, jako trzeci człowiek w dziejach, James Cameron, reżyser filmowy i dokumentalista, twórca przeboju filmowego „Titanic”. Ale to jego konkurencja, firma Triton Submarines, zbudowała łódź podwodną Limiting Factor i od 2019 r. zaczęła wozić komercyjnie ludzi na dno Rowu Mariańskiego. Rozpoczęło się bicie rekordów przez klientów: pierwsza kobieta, która dopłynęła do dna Ziemi, zarazem pierwsza astronautka; druga kobieta w Rowie Mariańskim, ale pierwsza, co także stała na najwyższym punkcie naszej planety, szczycie Mount Everestu; pierwszy czarnoskóry itd...
Reżyser filmowy James Cameron składa hołd i podziękowanie Donowi Walshowi za pomoc w projekcie, w którym dotarł na dno Rowu Mariańskiego pojazdem „Deep Challenger”. Gala w Warldorf Astoria 2013 r. Fot. Archiwum MR
Karta świąteczna od Joan i Dona Walshów z ich farmy w Oregonie. Obydwoje wykazywali się poczuciem humoru. Fot. Archiwum MR
Wiosną tego roku zapytałam, jakie wartości z perspektywy 91 lat są dla niego najważniejsze. Odpowiedź otrzymałam. Jej tytuł można przetłumaczyć jako „Sposoby na życie” czy „Drogi życia”. Nazwałam te wskazówki „XIV Przykazaniami Dona Walsha”. Oto niektóre z nich:
– Zawsze bądź uprzejmy – przynosi to korzyści zarówno dającemu, jak i otrzymującemu
– Bądź zdecydowany – naucz się podejmować trudne i łatwe decyzje
– Skromność to najlepsza droga – i świetna oszczędność czasu
– Twój czas – to jedyne, co nieodwołalnie i absolutnie posiadasz, spędzaj go mądrze
– Jeśli nie zapytasz – odpowiedź będzie zawsze „Nie”
– Ciekawość – siła życiowa na całe życie
– Jak zdefiniować swoje prawdziwe bogactwo – a nie rzeczy i monety.
„Uważam – wyjaśniał w korespondencji – że życzliwość wobec innych, wobec sytuacji i samego siebie jest esencją tego, jak powinno się wieść dobre życie. »Dobre« nie w kategoriach rzeczy, ale tego, jak postępujesz na drodze życia. Wszystko inne podąża za tym...”.
Po wszystkie czasy
Dona Walsha spotykałam od ponad dwóch dekad w Nowym Jorku na dorocznych zjazdach The Explorers Club w Centrali tego międzynarodowego stowarzyszenia. Należał do władz Klubu, był też jego Honorowym Prezesem. Jeździłam z nim i po Polsce. Współorganizowałam wizyty członków Klubu w naszym kraju. Pokazywałam Polskę: mieszkańców, zabytki, przyrodę jako miejsce, gdzie z powodu położenia dzieje się żywa historia, o które toczy się nieustanna walka.
Don Walsh z Arturem Rubinsteinem w Łodzi... Fot. Monika Rogozinska
...w Malborku... Fot. Monika Rogozinska
... i w Gdańsku. Czerwiec 2011. Fot. Monika Rogozińska
Fot. Monika Rogozińska
– Monika Rogozińska
Opublikowane w „Tygodniku TVP” 17 listopada 2023 r. Link do artykułu >>